Chciałam podzielić się z Wami wrażeniami z tygodniowego wyjazdu na Majorkę na weekend majowy 2015. Jest już na forum kilka relacji z Majorki, dlatego ograniczę się tylko do miejsc i noclegów, które mocno polecam, czyli w sumie wszystkich
:D Ale od początku
:) W styczniu znalazłam ciekawą ofertę TUI na przelot czarterowy z Warszawy do Palmy za 450zł/os w terminie weekendu majowego tj. 26.04-3.05. Cena na ten termin przyzwoita, zwłaszcza że lot bezpośredni, godziny lotów cudowne, bo koło południa, więc nie trzeba się zrywać w środku nocy. Szybciutko więc zakupiłam bilety i zaczęłam organizować pobyt. Wszystko było miło, do 17-go kwietnia, kiedy TUI przysłało mi zmianę lotów, na Uwaga! Wylot 3.25 (w nocy) a powrót 7.15. Więc niestety było zrywanie się w nocy, ale za to doszło parę godzin więcej na zwiedzanie
:) Cała moja misterna logistyka wyjazdu trochę się też skomplikowała – samochód miałam dopiero od 17.00, a na lotnisku w Palmie mieliśmy się pojawić już o 6.30 rano. Muszę tutaj dodać, że samochód udało mi się wynająć w ślicznej cenie – 23,11 EUR za 5 dni plus kolejne 20 EUR pełne ubezpieczenie. Wynajmowałam przez doyouspain, bez żadnych kodów zniżkowych, przydzieliło mi firmę Click&Rent. Próby zmiany rezerwacji w doyouspain kilka dni przed wynajmem skutkowały dopłatą za ten pierwszy brakujący dzień kwoty 40EUR, więc zrezygnowałam ze zmian, stwierdzając, że coś wymyślimy na miejscu
;) I tutaj czas na parę zachwytów nad firmą Click&Rent!
:) Ich infolinia działa od 8.00 rano, więc mieliśmy godzinkę na śniadanie, a potem telefon do biura, że „taka niespodziewana sytuacja”, że już jesteśmy na lotnisku, i czy jest szansa na odbiór samochodu „trochę” wcześniej. Uprzejma Pani powiedziała, że zaraz przyślą po nas busa i się zobaczy. Biuro jest poza lotniskiem, jakieś 5 min drogi busem. Na miejscu okazało się, że mają nasze auto już gotowe, więc co tam... dadzą nam wcześniej bez dopłaty YUPI!! Odebraliśmy naszą srebrną strzałę w postaci Pandy i pojechaliśmy w siną dal…
Pierwszy nocleg zaplanowany był w Valdemossie, ale w związku z dodatkowym czasem ruszyliśmy w stronę Alcudii, tam kawka na plaży pustej i trochę zimnej.
Potem skoczyliśmy na Formentor – i tutaj uwaga dla kierowców. Trasę tą upodobali sobie kolarze i jest ich tam jakaś dramatyczna ilość albo trafiliśmy akurat na treningi kadry z całej Europy. Droga bardzo wąska, więc trzeba mocno uważać, żeby nie wpadł na nas jakiś rowerzysta pędzący z naprzeciwka. Jest to o tyle istotne, że jak nam doniósł gospodarz u którego mieszkaliśmy, na Majorce rowerzysta jest świętą krową jeśli chodzi o przepisy ruchu drogowego. Innymi słowy w każdym przypadku wypadku/zderzenia/stłuczki winny jest kierowca auta. Abstrahując od tego widoki przepiękne i warto się tam wybrać.
A na końcu cypla przy latarni gości wita ta oto Pani Koza
:)
Baaardzo dużo ludzi pod latarnią – jest tam też kafeteria, ale ilość osób w kolejce skutecznie nas zniechęciła, więc po nacieszeniu oczu pięknymi widokami pojechaliśmy w drogę powrotną.
Wracając na południe przejeżdżaliśmy przez Selvę, która prezentuje się ślicznie z daleka, ale samo miasteczko było trochę wymarłe – może dlatego, że było jeszcze przed sezonem.
-- 23 Wrz 2015 18:07 --
Następnie postanowiliśmy sprawdzić czy to prawda, jak mówił Rick Stein, że w kultowej już restauracji Es Verger wysoko w górach Tramuntana jest najlepsza jagnięcina na świecie. Dojazd tam nie jest prosty, z miejscowości Alaro trzeba kierować się drogowskazami na zamek d’ Alaro (ruiny raczej) – strzałki wskazujące ‘Castello’.
Droga robi się coraz węższa, potem szutrowa i pnie się serpentynami w górę. Po dłuższym czasie wspinania już myślałam, że gdzieś źle skręciliśmy, bo to niemożliwe, żeby na tym pustkowiu ktoś mieszkał a tym bardziej prowadził knajpkę. Na szczęście w końcu pojawia się strzałka na parking (jeszcze trochę w górę
:)) i tam już widzimy restaurację. Tak naprawdę to stare budynki gospodarcze przerobione na restaurację.
Jest tam dziki tłum ludzi, ledwo znajdujemy jeden wolny stolik i oczywiście zamawiamy udziec jagnięcy (porcję na 2 osoby, bo podobno ma być spory) + zimne piwo ma się rozumieć + „typowo majorkański” sznycel dla dziecka
:).
Jak można doczytać w necie, tajemnica tej jagnięciny polega na wyjątkowej marynacie, w której mięso stoi minimum 24h a potem jest powolutku pieczone w piecu opalanym drewnem. Smak faktycznie wyjątkowy – zwłaszcza po tak trudnym dojeździe
:). Ale sznycel to masakro-podeszwa
;) Pewnie nikt go tam nie zamawia, bo wszyscy przyjeżdżają na jagnięcinę. Udziec to koszt chyba 15 eur ( w tym sałatka i frytki) i faktycznie dla 2 osób wystarcza (chyba, że to dwóch panów będzie
:)).
Było koło 15.00 więc ruszyliśmy do Valdemossy.
Tutaj troszkę naszukaliśmy się adresu naszego hosta z Airbnb (na stronie podana była inna ulica
:)) ale udało się dotrzeć po konsultacji telefonicznej. Generalnie w Valdemossie dosyć ciężko znaleźć rozsądny nocleg, ze względu na to, że mieszkał tam przez chwilę Chopin i miasto mocno się tym reklamuje, ceny teraz są mocno wywindowane. Koszt naszego mieszkania to 60 eur, ale widok w tej cenie fantastyczny
:) Podaję link https://www.airbnb.pl/rooms/4079336 Warunki fajne, trochę klimat jak w mieszkaniu u babci
:) - zrobione na szydełku narzuty, dużo poduszeczek wyszywanych, itp. Pokój czysty, wygodny łazienka nowiutka i czysta - naprzeciwko wejścia do pokoju (wspólna dla 2 pokoi). Ale co najważniejsze to taras z kanapami, dużym stołem jadalnym i małą kuchnią obok tarasu (tam można było zrobić sobie kolację, śniadanko, czy co kto lubi; była też pralka, gdyby ktoś miał taką potrzebę).
Samo miasteczko urzekające i bardzo nam się spodobało, nie jest duże, więc spokojnie spacerkiem całe można przejść wzdłuż i wszerz. Ludzi nie było zbyt wiele, ale podobno w sezonie są tam straszne tłumy.
Kupiliśmy na śniadanie ich mocno reklamowane bułeczki – smakują świetnie, dokładnie jak nasze drożdżówki
;)
Kolejnego dnia przy śniadaniu na tarasie i nadchodzącą właśnie z gór burzą debatowaliśmy z gospodarzem czy jechać w góry pomimo burzy czy odpuścić temat. Plan na ten dzień to akurat głównie góry - czyli Deia, Soller, Sa Calobra, potem na drugą stronę wyspy do Porto Cristo. Przy kolejnej kawie zaczęło się przejaśniać, więc postanowiliśmy zaryzykować. Początkowo było wilgotno i trochę ciemnawo, ale od Dei (którą mijaliśmy spowitą w mgłach) zaczęło pokazywać się słoneczko i do końca dnia mieliśmy piękną pogodę. Muszę tu jeszcze raz przyjechać w okolice Dei, zobaczyć widoki, które powinny tu być
:) Jak dotarliśmy do Soller, było już całkiem ciepło i słonecznie (chociaż ciemne chmury piętrzyły się złowrogo w pobliżu szczytów). Soller bardzo nam się spodobało, klimat głównego placu z knajpkami, ogromną katedrą, drzewkami pomarańczowymi i zabytkowym tramwajem, który co parę minut przejeżdżał był tak niesamowity, że trochę się tam zasiedzieliśmy.
Potem pojechaliśmy do Port Soller (szkoda, że nie tramwajem, ale wtedy zabrakłoby nam czasu na pozostałe etapy planu). Port bardzo ładny ale pusto jeszcze, widać, że sezon się nie zaczął.
Jadąc dalej w stronę Sa Calobry mijaliśmy położone wysoko w górach dwa lazurowe jeziora, ale było tam tak potwornie zimno i wiał mocny wiatr, że głównie podziwialiśmy je z okien samochodu.
-- 25 Wrz 2015 10:48 --
Sławna droga do Sa Calobra faktycznie robi wrażenie, a jeszcze większe kolarze podjeżdżający pod górę bez specjalnego zmęczenia na twarzach – dodam, że to dość stromy podjazd długości ok. 12 km. Wbrew temu co można przeczytać w przewodnikach nie jest to ekstremalnie trudna droga. Faktycznie jest bardzo dużo serpentyn, ale cały czas jest w miarę szeroko (szerzej niż na Formentor), trzeba tylko uważać na autobusy jadące z naprzeciwka i przepuszczać je w szerszych miejscach drogi. Widoki są za to przepiękne.
Na końcu czeka nas parking, płatny.
A potem trzeba dojść ok. 400metrów do ‘centrum’, czyli restauracji z dosyć nieciekawym i drogim jedzeniem i kilku sklepików. Wielkim plusem restauracji jest taras z widokiem na zatokę o niezwykłym kolorze wody i to koniec jej plusów. Na dole jest też mała plaża, kamienista, ale woda jeszcze była stanowczo zbyt rześka na kąpiel.
:)
Bylismy w tym samym okresie tylko ryanem
:) w Alcudii faktycznie chłodno było i puste plaze. My byliśmy na poludniowym wschodzie. Bardzo bardzo ciepło i nocleg 22e/os/AInc.
:) fajnie ze wyjazd sie udal
:)
A gdzie dokładnie byliście? My po przejechaniu gór osiedliśmy na trochę w Cala D'or, później o tym dopiszę
:) Tam faktycznie cieplutko, nawet córka kąpała się w morzu.
Widzę, że nie tylko ja lubię Majorkę. Też byłem w tym czasie (29.04-2.05), ale tym razem był głównie wypoczynek z dziećmi w Can Pastilla (czyli blisko lotniska). Na Majorce byłem już 4 razy, z czego 2x w tym roku
:)
Ja byłam pierwszy raz i wróciłam zauroczona
:) Dużo słyszałam wcześniej o hałaśliwych Niemcach itp., ale nic takiego nie zauważyłam, chociaż z premedytacją unikałam Arenala i Magaluf. Do Can Pastilii nie dotarłam tym razem, będzie na następny raz
:)
She-wolf napisał:A gdzie dokładnie byliście? My po przejechaniu gór osiedliśmy na trochę w Cala D'or, później o tym dopiszę
:) Tam faktycznie cieplutko, nawet córka kąpała się w morzu.pare km od was w Cales de Mallorca
:Dpark mondrago cudowny
;) cala figuera rowniez niesamowite widoki
;)
A ja byłam miesiąc po Was
:) I po tych wakacjach Majorka jest nr 1, jeśli chodzi o wyspy śródziemnomorskie (przynajmniej na chwilę obecną, dopóki nie poznam wszystkich perełek).
She-wolf napisał:Szkoda, że się nie złapaliśmy przed wylotem. Można by było wspólnie winka się napić
;))
:D uzytkownik Marcin przed wyjazdem do mnie pisal w sprawie wspolnego wynajmu auta bo sie oglaszalem
:) ale godziny sie nie zgadzaly lecial razem z wami TUI z wawy
:D my lecielismy z KRK i wracalismy do wwa bo z warszawy ryan lecial za pozno i auta bysmy juz nie odebrali
:) my na 8 dni zaplacilismy 100e i paliwy pusty-pusty za toyote yaris 1,5miesieczna
:) a na formentorze tez kozy minelismy
:P
Ale od początku :)
W styczniu znalazłam ciekawą ofertę TUI na przelot czarterowy z Warszawy do Palmy za 450zł/os w terminie weekendu majowego tj. 26.04-3.05. Cena na ten termin przyzwoita, zwłaszcza że lot bezpośredni, godziny lotów cudowne, bo koło południa, więc nie trzeba się zrywać w środku nocy. Szybciutko więc zakupiłam bilety i zaczęłam organizować pobyt. Wszystko było miło, do 17-go kwietnia, kiedy TUI przysłało mi zmianę lotów, na Uwaga! Wylot 3.25 (w nocy) a powrót 7.15. Więc niestety było zrywanie się w nocy, ale za to doszło parę godzin więcej na zwiedzanie :)
Cała moja misterna logistyka wyjazdu trochę się też skomplikowała – samochód miałam dopiero od 17.00, a na lotnisku w Palmie mieliśmy się pojawić już o 6.30 rano. Muszę tutaj dodać, że samochód udało mi się wynająć w ślicznej cenie – 23,11 EUR za 5 dni plus kolejne 20 EUR pełne ubezpieczenie. Wynajmowałam przez doyouspain, bez żadnych kodów zniżkowych, przydzieliło mi firmę Click&Rent. Próby zmiany rezerwacji w doyouspain kilka dni przed wynajmem skutkowały dopłatą za ten pierwszy brakujący dzień kwoty 40EUR, więc zrezygnowałam ze zmian, stwierdzając, że coś wymyślimy na miejscu ;) I tutaj czas na parę zachwytów nad firmą Click&Rent! :) Ich infolinia działa od 8.00 rano, więc mieliśmy godzinkę na śniadanie, a potem telefon do biura, że „taka niespodziewana sytuacja”, że już jesteśmy na lotnisku, i czy jest szansa na odbiór samochodu „trochę” wcześniej. Uprzejma Pani powiedziała, że zaraz przyślą po nas busa i się zobaczy. Biuro jest poza lotniskiem, jakieś 5 min drogi busem. Na miejscu okazało się, że mają nasze auto już gotowe, więc co tam... dadzą nam wcześniej bez dopłaty YUPI!! Odebraliśmy naszą srebrną strzałę w postaci Pandy i pojechaliśmy w siną dal…
Pierwszy nocleg zaplanowany był w Valdemossie, ale w związku z dodatkowym czasem ruszyliśmy w stronę Alcudii, tam kawka na plaży pustej i trochę zimnej.
Potem skoczyliśmy na Formentor – i tutaj uwaga dla kierowców. Trasę tą upodobali sobie kolarze i jest ich tam jakaś dramatyczna ilość albo trafiliśmy akurat na treningi kadry z całej Europy. Droga bardzo wąska, więc trzeba mocno uważać, żeby nie wpadł na nas jakiś rowerzysta pędzący z naprzeciwka. Jest to o tyle istotne, że jak nam doniósł gospodarz u którego mieszkaliśmy, na Majorce rowerzysta jest świętą krową jeśli chodzi o przepisy ruchu drogowego. Innymi słowy w każdym przypadku wypadku/zderzenia/stłuczki winny jest kierowca auta. Abstrahując od tego widoki przepiękne i warto się tam wybrać.
A na końcu cypla przy latarni gości wita ta oto Pani Koza :)
Baaardzo dużo ludzi pod latarnią – jest tam też kafeteria, ale ilość osób w kolejce skutecznie nas zniechęciła, więc po nacieszeniu oczu pięknymi widokami pojechaliśmy w drogę powrotną.
Wracając na południe przejeżdżaliśmy przez Selvę, która prezentuje się ślicznie z daleka, ale samo miasteczko było trochę wymarłe – może dlatego, że było jeszcze przed sezonem.
-- 23 Wrz 2015 18:07 --
Następnie postanowiliśmy sprawdzić czy to prawda, jak mówił Rick Stein, że w kultowej już restauracji Es Verger wysoko w górach Tramuntana jest najlepsza jagnięcina na świecie. Dojazd tam nie jest prosty, z miejscowości Alaro trzeba kierować się drogowskazami na zamek d’ Alaro (ruiny raczej) – strzałki wskazujące ‘Castello’.
Droga robi się coraz węższa, potem szutrowa i pnie się serpentynami w górę. Po dłuższym czasie wspinania już myślałam, że gdzieś źle skręciliśmy, bo to niemożliwe, żeby na tym pustkowiu ktoś mieszkał a tym bardziej prowadził knajpkę. Na szczęście w końcu pojawia się strzałka na parking (jeszcze trochę w górę :)) i tam już widzimy restaurację. Tak naprawdę to stare budynki gospodarcze przerobione na restaurację.
Jest tam dziki tłum ludzi, ledwo znajdujemy jeden wolny stolik i oczywiście zamawiamy udziec jagnięcy (porcję na 2 osoby, bo podobno ma być spory) + zimne piwo ma się rozumieć + „typowo majorkański” sznycel dla dziecka :).
Jak można doczytać w necie, tajemnica tej jagnięciny polega na wyjątkowej marynacie, w której mięso stoi minimum 24h a potem jest powolutku pieczone w piecu opalanym drewnem. Smak faktycznie wyjątkowy – zwłaszcza po tak trudnym dojeździe :). Ale sznycel to masakro-podeszwa ;) Pewnie nikt go tam nie zamawia, bo wszyscy przyjeżdżają na jagnięcinę. Udziec to koszt chyba 15 eur ( w tym sałatka i frytki) i faktycznie dla 2 osób wystarcza (chyba, że to dwóch panów będzie :)).
Było koło 15.00 więc ruszyliśmy do Valdemossy.
Tutaj troszkę naszukaliśmy się adresu naszego hosta z Airbnb (na stronie podana była inna ulica :)) ale udało się dotrzeć po konsultacji telefonicznej. Generalnie w Valdemossie dosyć ciężko znaleźć rozsądny nocleg, ze względu na to, że mieszkał tam przez chwilę Chopin i miasto mocno się tym reklamuje, ceny teraz są mocno wywindowane. Koszt naszego mieszkania to 60 eur, ale widok w tej cenie fantastyczny :) Podaję link https://www.airbnb.pl/rooms/4079336
Warunki fajne, trochę klimat jak w mieszkaniu u babci :) - zrobione na szydełku narzuty, dużo poduszeczek wyszywanych, itp. Pokój czysty, wygodny łazienka nowiutka i czysta - naprzeciwko wejścia do pokoju (wspólna dla 2 pokoi). Ale co najważniejsze to taras z kanapami, dużym stołem jadalnym i małą kuchnią obok tarasu (tam można było zrobić sobie kolację, śniadanko, czy co kto lubi; była też pralka, gdyby ktoś miał taką potrzebę).
Samo miasteczko urzekające i bardzo nam się spodobało, nie jest duże, więc spokojnie spacerkiem całe można przejść wzdłuż i wszerz. Ludzi nie było zbyt wiele, ale podobno w sezonie są tam straszne tłumy.
Kupiliśmy na śniadanie ich mocno reklamowane bułeczki – smakują świetnie, dokładnie jak nasze drożdżówki ;)
Kolejnego dnia przy śniadaniu na tarasie i nadchodzącą właśnie z gór burzą debatowaliśmy z gospodarzem czy jechać w góry pomimo burzy czy odpuścić temat. Plan na ten dzień to akurat głównie góry - czyli Deia, Soller, Sa Calobra, potem na drugą stronę wyspy do Porto Cristo. Przy kolejnej kawie zaczęło się przejaśniać, więc postanowiliśmy zaryzykować. Początkowo było wilgotno i trochę ciemnawo, ale od Dei (którą mijaliśmy spowitą w mgłach) zaczęło pokazywać się słoneczko i do końca dnia mieliśmy piękną pogodę. Muszę tu jeszcze raz przyjechać w okolice Dei, zobaczyć widoki, które powinny tu być :)
Jak dotarliśmy do Soller, było już całkiem ciepło i słonecznie (chociaż ciemne chmury piętrzyły się złowrogo w pobliżu szczytów). Soller bardzo nam się spodobało, klimat głównego placu z knajpkami, ogromną katedrą, drzewkami pomarańczowymi i zabytkowym tramwajem, który co parę minut przejeżdżał był tak niesamowity, że trochę się tam zasiedzieliśmy.
Potem pojechaliśmy do Port Soller (szkoda, że nie tramwajem, ale wtedy zabrakłoby nam czasu na pozostałe etapy planu). Port bardzo ładny ale pusto jeszcze, widać, że sezon się nie zaczął.
Jadąc dalej w stronę Sa Calobry mijaliśmy położone wysoko w górach dwa lazurowe jeziora, ale było tam tak potwornie zimno i wiał mocny wiatr, że głównie podziwialiśmy je z okien samochodu.
-- 25 Wrz 2015 10:48 --
Sławna droga do Sa Calobra faktycznie robi wrażenie, a jeszcze większe kolarze podjeżdżający pod górę bez specjalnego zmęczenia na twarzach – dodam, że to dość stromy podjazd długości ok. 12 km. Wbrew temu co można przeczytać w przewodnikach nie jest to ekstremalnie trudna droga. Faktycznie jest bardzo dużo serpentyn, ale cały czas jest w miarę szeroko (szerzej niż na Formentor), trzeba tylko uważać na autobusy jadące z naprzeciwka i przepuszczać je w szerszych miejscach drogi. Widoki są za to przepiękne.
Na końcu czeka nas parking, płatny.
A potem trzeba dojść ok. 400metrów do ‘centrum’, czyli restauracji z dosyć nieciekawym i drogim jedzeniem i kilku sklepików. Wielkim plusem restauracji jest taras z widokiem na zatokę o niezwykłym kolorze wody i to koniec jej plusów. Na dole jest też mała plaża, kamienista, ale woda jeszcze była stanowczo zbyt rześka na kąpiel. :)